Tak jak ustalił Szalonooki 20 sierpnia o 18.00 cała Straż Przednia zebrała się w Kwaterze.
- Polecimy na miotłach. Sieć Fiuu jest pod obserwacją. To będzie jedyne rozwiązanie. Czekamy tylko na sygnał od Kingsleya - oznajmił Moody.
- Jaki on jest? - spytała Tonks Syriusza.
- Jest bardzo podobny do ojca, zarówno z wyglądu jak i z charakteru. Oczy ma po matce. Ale powinniście zobaczyć co wyczynia na boisku Quidditcha. James byłby z niego dumny - odparł. - Mam nadzieję, że się kiedyś przekonam - rzekła Tonks w zamyśleniu.
- Jest sygnał, ruszamy! - zawołał nagle Moody. Tak więc wszyscy wyszli na zewnątrz i upewniwszy się czy nikogo nie ma, wzbili się na miotłach w powietrze. Chwilę to trwało zanim wylądowali bezpiecznie na ziemi tuż przed domem Dursleyów. W oknach nie paliło się światło. Drzwi były oczywiście zamknęte, ale nie stanowiło to dla nich problemu. Z łatwością weszli do środka. Zaczęli się rozglądać po domu.
- Chyba nikogo nie ma - szepnął Dedalus.
- Niemożliwe, nie zabraliby chłopaka ze sobą - odparł Moody.
- Ale tu ciemno - rozległ się głos Tonks gdzieś w kuchni i chwilę potem usłyszeli jak talerz spada na posadzkę i roztrzaskuje się o nią z głośnym hukiem.
- Tonks, na litość Boską! - zawołał Moody.
- Przepraszam, już to naprawiam, Reparo - mruknęła i talerz znów był cały. Nagle usłyszęli kroki na schodach i na samym jej szczycie zobaczyli kontury postaci, która trzymała coś w ręce.
- Opuść różdżkę chłopcze, zanim pozbawisz kogoś oka - powiedział Alastor.
- Profesor Moody? - spytał Harry niepewnym głosem.
- Profesor jak profesor. Za wiele to was chyba nie nauczyłem, co? Zejdź tutaj, chcemy cię zobaczyć - polecił mu. Chłopak zniżył nieco różdżkę, ale nadal nie drgnął. Miał powody, aby zbyt łatwo nikomu nie wierzyć.
- Wszystko w porządku, Harry. Przyszliśmy cię stąd zabrać - odezwał się Remus.
- P-profesor Lupin? - wyjąkał z niedowierzaniem. - To pan? - pytał, a serce zabiło mu mocniej. W końcu nie słyszał tego głosu od ponad roku.
- Czy musimy tu stać w takich ciemnościach? - spytała wreszcie Tonks. - Lumos - rozjarzył się koniec różdżki, zalewając hol magicznym światłem. Harry zamrugał. Dopiero teraz zdał sobię sprawę z tego, że u stóp schodów stała grupa ludzi wpatrując się w niego uważnie. Najbliżej stał Remus Lupin. Choć wciąż jeszcze młody wydawał się Harremu zmęczony i jakby chory. Uśmiechał się jednak szeroko do niego.
- Oooch, wygląda właśnie tak, jak sobie wyobrażałam - oświadczyła tryumfalnie Tonks. Harremu, który jej nie znał wydała się chyba najmłodsza z tego całego towarzystwa. Szczególną uwagę przykuły jej różowe jak guma do żucia włosy.
- Cześć Harry - przywitała go poufale.
- Jesteście całkowicie pewni, że to on? - burknął Moody. - Bo mielibyśmy mały ambaras, gdybyśmy zabrali stąd jakiegoś śmierciożercę, który podszył się pod Harrego Pottera. Powinnyśmy zapytać go o coś, o czym mógłby wiedzieć tylko prawdziwy Potter. Chyba, że ktoś ma przy sobie veritaserum....
- Harry, jaką postać przybrał patronus? - zapytał Lupin.
- Jelenia - odrzekł nerwowo Harry.
- To on - oświadczył Remus. Harry, czując na sobie ich spojrzenia, zszedł po schodach, chowając różdżkę do tylnej kieszeni dżinsów.
- Nie wkładaj tam różdżki, chłopcze! - zagrzmiał Moody. - A jak się zapali? Lepsi czarodzieje od ciebie stracili w ten sposób tyłki, możesz mi wierzyć!
- A dokładnie, to kto stracił tyłek? - zapytała Tonks z ciekawością.
- Nie twoja sprawa, po prostu nie należy wkładać różdżki do tylnej kieszeni - warknął Szalonooki. - To podstawowy środek ostrożności, a dziś wszyscy to mają w nosie - pokuśtykał do kuchni.
- Widzę to - dodał ze złością, gdy dziewczyna wziosła oczy do nieba. Remus wyciągnął rękę do Harrego.
- Jak się masz? - zapytał, przypatrując mu się uważnie.
- D-dobrze - nie mógł w to uwierzyć. Przez cztery bite tygodnie nie dostawał żadnego sygnału ze świata magii, a tu nagle w tym domu stoi sobie szóstka czarodziejów, którzy bacznie mu się przyglądają. Nagle uświadomił sobie, że od czterech dni się nie czesał.
- Jestem... macie dużo szczęścia, że Dursleyów akurat nie ma w domu... - wybąkał.
- Szczęście, a to ci dopiero! - zawołała Tonks. - To ja ich stąd wywabiłam. Wysłałam im pocztą mugolską list z informacją, że znaleźli się na liście zwycięzców w Ogólnograjowym Konkursie na Najlepiej Utrzymany Podmiejski Trawnik. Teraz pędzą, żeby odebrać nagrodę... a w każdym razie tak im się wydaje - dodała wesoło. Harry zaczął sobie wyobrażać twarz wuja Vernona, w chwili kiedy do niego dotarło, że nigdy nie było żadnego konkursu.
- To co, wynosimy się stąd, tak? - zapytał.
- Za moment - odrzekł Remus.
- Czekamy tylko na sygnał.
- A dokąd? Do Nory? - zapytał Harry z nadzieją.
- Nie, nie do Nory - powiedział Lupin, gestem zapraszając Harry'ego do kuchni. Reszta czarodziejów postępowała za nimi, wciąż obserwując Harrego.
- To zbyt ryzykowne. Kwaterę Główną założyliśmy w niewykrywalnym miejscu. Trochę to trawało...
Szalonooki Moody rozsiadł się przy kuchennym stole, pociągając z piersiówki i badając swym magicznym okiem wszystkie urządzenia oszczędzające pracę i czas.
- Harry, to jest Alastor Moody - przedstawił go Lupin.
- Wiem - odrzekł Harry z pewnym zakłopotaniem, bo poczuł się trochę dziwnie, gdy mu przedstawiono kogoś, kogo niby dobrze znał od ponad roku, ale naprawdę spotykał pierwszy raz w życiu.
- A to jest Nimfadora...
- Nie nazywaj mnie Nimfadorą, Remusie - przerwała mu młoda czarownica, wzdrygajac się lekko. - Jestem Tonks.
- ....Nimfadora Tonks, która woli, by sie do niej zwracano po nazwisku - skończył Lupin.
- Ty teżbyś wolał, gdyby twoja głupia matka nazwała cię Nimfadorą - mruknęła Tonks.
- A to Kingsley Shacklebolt - wskazał na wysokiego czarnoskórego czarodzieja, który się ukłonił.
- Dedalus Diggle
- My się już znamy - wtrącił podniecony Diggle, upuszczając swój fioletowy kapelusz.
- I Hestia Jones - czarnowłosa czarownica o różowych policzkach, stojąca obok tostera, pomachała do niego ręką. Harry witał każdego nieśmiałym skinieniem głowy. Bardzo chciał, żeby przestalisię na niego gapić.
- Całkiem spora liczba ochotników zgłosiła się, by cię stąd zabrać - powiedział Lupin, jakby czytał w jego myślach. Kąciki ust zadrgały mu lekko.
- Taak, no cóż, im więcej tym lepiej - mruknął posępnie Moody. - Jesteśmy twoją strażą Potter. - Czekamy tylko na sygnał, że wszystko jest w porządku - rzekł Lupin, wyglądając przez okno.
- Jeszcze jakiś kwadrans.
- Ależ ci mugole są czyści, prawda? - zauważyła Tonks, rozglądając się po kuchni z wyraźnym zainteresowaniem. - Mój ojciec też pochodzi z mugolskiej rodziny, ale straszny z niego flejtuch. Pewnie są i tacy, i tacy, tak jak w wśród czarodziejów, co?
- Ee..no tak - odpowiedział Harry.
- Panie profesorze - zwrócił się do Lupina. - Co właściwie się dzieje? Nie miałem od nikogo żadnych wiadomości, czy Vol...
Rozległy się głośne posykiwania.
- Zamilcz! - warknął Moody.
- Co? - oburzył się Harry.
- Tutaj nie będziemy o tym rozmawiać, to zbyt ryzykowne - rzekł Moody zwracając na Harrego swoje normalne oko, podczas gdy magiczne pozostało utkwione w suficie.
- Niech to szlag - dodał ze złością, dotykając owego oka. - od czasu, jak używał go ten łobuz, często się zacina - i wyciągnął je, czemu towarzyszył obrzydliwy chlupot, jakby ktoś wyciągnął korek ze zlewu pełnego wody.
- Szalonooki, chyba zdajesz sobie sprawę, że to odrażające, co? - zapytała Tonks niewinnym tonem.
- Daj mi szklankę wody, chłopcze, dobrze? - poprosił Moody. Harry podszedł do zlewu, wziął czystą szklankę i napełnił ją wodą z kranu.
- Na zdrowie - powiedział Szalonooki, kiedy chłopak podał mu szklankę. Wrzucił magiczne oko do wody i szturchnął je parę razy palcem. Oko zawirowało, łypiąc po kolei na każdego.
- Muszę mieć pełną widoczność w drodze powrotnej. Trzysta sześćdziesiąt stopni, ani stopnia mniej.
- Jak się dostaniemy...tam, dokąd zamierzacie mnie zabrać? - zapytał Harry.
- Na miotłach - odrzekł Lupin. - Jesteś za młody na aportację, Sieć Fiuu jest pod ich obserwacją, a użycie nielegalnego świstoklika nie wchodzi w rachubę.
- Remus mówił, że świetnie latasz - powiedział swym basem Kingsley Shacklebolt.
- To mistrz - rzekł Lupin, zarkając na zegarek.
- No, Harry, lepiej idź na górę i spakuj się. Musimy być gotowi, gdy nadejdzie sygnał.
- Pójdę z tobą i pomogę ci - zaproponowała Tonks z wyraźną ochotą. Ruszyła za nim do holu, a potem w górę po schodach, rozglądając się z ciekawością. - To dziwny dom - stwierdziła. - Trochę za czysty...Chyba rozumiesz, co mam na myśli? Troszkę nienaturalny. Och, tu jest lepiej! - dodała, gdy Harry zapalił światło w swej sypialni. W jego pokoju z pewnością nie było czysto. Nie dbał o porządek. Harry zaczął zbierać książki i wrzucać je pospiesznie do kufra. Tonks zatrzymała się przed otwartą szafą, przyglądając się krytycznie swemu odbiciu w lustrze na wewnętrznej stronie drzwi.
- Wiesz co, to chyba nie jest mój kolor - powiedziała z zadumą, pociągając za kępkę sterczących we wszystkie strony włosów. - Wyglądam w nim śmiesznie, nie uważasz? Chociaż z drugiej strony nawet go lubię.
- Ee... - bąknął Harry, zerkając na nią znad tomu Brytyjskich i irlandzkich drużyn quidditcha.
- Tak, to nie to - stwierdziła stanowczo. Zacisnęła powieki, jakby sobie usiłowała coś przypomnieć i w chwilę później jej różowe włosy zrobiły się fioletowe.
- Jak pani to zrobiła? - zdumiał się Harry, gapiąc się na nią.
- Jestem metamorfomagiem - odrzekła, wpatrując się w lustro i obracając głowę, żeby zobaczyć efekt z każdej strony. - Potrafię zmieniać swój wygląd, kiedy tylko chcę - dodała, napotykając w lustrze zdumioną minę Harry'ego.
- Taka się już urodziłam. Podczas kursu aurorów miałam najwyższe oceny z maskowania się, choć wcale się tego nie uczyłam. Ale mi zazdrościli!
- Pani jest aurorem? - zapytał Harry z przejęciem, bo jedyne co mu przychodziło do głowy, gdy myślał, co będzie robił po ukończeniu Hogwartu, to kariera łapacza czarnoksiężników.
- A tak - odrzekła z wyraźną dumą Tonks. - Kingsley też, ale on jest ode mnie trochę lepszy. Ja zdobyłam uprawnienia dopiero niedawno. O mały włos nie oblałam kradzieży i śledzenia. Trochę ze mnie niezdara...Słyszałeś, jak rozbiłam na dole ten talerz, kiedy tu wylądowaliśmy?
- Można się tego nauczyć? To znaczy.. jak zostać metamorfomagiem? - zapytał Harry, prostując się i zapominając o pakowniu. Tonks zacmokała.
- No cóż, muszę cię zmartwić, to nie takie proste. Metamorfomagów jest niewielu, bo z tym trzeba się urodzić, nie można się tego nauczyć. Większość czarodziejów używa różdżki, albo eliksiru, kiedy chce zmienić wygląd. No, ale musimy się pospieszyć z tym pakowaniem, Harry, czekają na nas - dodała patrząc na bałagan na podłodze.
- Och....tak - bąknął Harry, chwytajac kilka książek.
- Nie bądź głupi, tak będzie szybciej...Pakuj! - krzyknęła i zamaszyście machnęła różdżką. Książki, ubrania, teleskop i waga poszybowały do kufra i zniknęły w jego wnętrzu. - Za ładnie to nie wygląda - mruknęła Tonks, zaglądając do kufra. - Moja mama potrafi to zrobić tak, że wszystko jes porządnie poukładane.... nawet skarpetki dobierają się parami i schludnie zwijają... ale mnie się nigdy nie udało tego opanować... trzeba jakoś tak strzepnąć... Machnęła krótko różdżką. Jedna ze skarpetek Harry'ego podskoczyła, skręciła się dziwnie i opadła z powrotem do kufra. - A co tam... - Tonks zatrzasnęła wieko kufra. - W każdym razie wszystko jest w środku. Ale to chyba też trzeba trochę oczyścić - wycelowała różdżkę w klatkę Hedwigi. -Chłoszczyść! - zniknęło parę piórek i trochę ptasiego łajna. - Trochę lepiej.... Jakoś nigdy nie zdołałam opanować tych zaklęć gospodarskich. Masz już wszystko? Kociołek? Miotła? Ojej! To Błyskawica? Oczy jej się rozszerzyły, kiedy zobaczyła, co Harry trzyma w ręku. Była to jego duma i radość, prezent od Syriusza, miotła światowej klasy. - A ja wziąż dosiadam Komety Dwa Sześćdziesiąt - westchnęła. - A co tam... Różdżka nadal w dżinsach? Oba pośladki jeszcze całe? W porządku, idziemy. Locomotor kufer. Kufer Harry'ego wzniósł się na kilka cali w powietrze. Trzymając różdżkę jak dyrygent batutę, Tonks sterowała nim przez pokój i po schodach, niosąc klatkę Hedwigi w lewej ręce. Harry zszedł za nią ze swoją miotłą.
Magiczne oko Moody'ego wróciło już na swoje miejsce i teraz obracało się w oczodole tak szybko, że Harry'emu zrobiło się niedobrze. Kingsley Shacklebolt i Dedalus Diggle oglądali kuchenkę mikrofalową, a Hestia Jones naśmiewała się z obieracza do kartofli, który znalazła w jednej z szuflad. Lupin pieczętował list zaadresowany do Dursleyów.
- Świetnie - rzekł Remus, gdy Tonks i Harry weszli do kuchni. - Jeszcze z minutę. Lepiej wyjdźmy do ogródka, żeby być w pogotowiu. Harry zostawiam list do twojego wuja i ciotki, żeby się nie niepokoili...
- Nie będą - zapewnił go Harry.
- ....żeby wiedzieli, że jesteś bezpieczny...
- To ich tylko zasmuci
- ...i że wrócisz do nich na wakacje w przyszłym roku.
- A muszę? - spytał Harry, a Lupin tylko się uśmiechnął.
- Chodź no tu, chłopcze - burknął Moody, przywołując go różdżką. - Muszę cię zakameleonować.
- Co pan musi? - zapytał z niepokojem Harry.
- Rzucić na ciebie Zaklęcie Kameleona - rzekł Szalonooki, podnosząc różdżkę. - Remus mówił, że masz pelerynę - niewidkę, ale podczas lotu może ci spaść, zakameleonowanie jest bezpieczniejsze. Proszę bardzo... I uderzył go mocno różdżką w głowę, a Harry poczuł się tak, jakby Moody roztrzaskał mu jajko na głowie: wydawało mu się, że z miejsca, w które ugodziła go różdżka, spływają mu po całym siele lodowate strumyczki.
- Całkiem nieźle, Szalonooki - pochwaliła go Tonks, wpatrując się w brzuch Harry'ego. Chłopak spojrzał w dół na swoje ciało, a raczej na to, co jeszcze przed chwilą było jego ciałem. Nie znikło, ale przybrało barwę i wygląd kuchni poza nim. Jakby stał się ludzkim kameleonem!
- Idziemy - rzekł Moody, otwierając tylne drzwi. Wszyscy wyszli na wzorowo utrzymany trawnik wuja Vernona. - Ani jednej chmurki - mruknął. - A przydałoby się kilka.. Słuchaj chłopcze - warknął do Harry'ego. - Polecimy w zwartym szyku. Tonks będzie lecieć tuż przed tobą, siedź jej na ogonie. Remus będzie cię osłaniał od dołu. Ja będę z tyłu. Reszta naokoło nas. Pod żadnym pozorem nie wolno łamać szyku, rozumiesz? Gdyby ktoś z nas został zabity reszta leci dalej, nie zatrzymuje się, nie łamie szyku. Gdyby nas wszystkich załatwili, a ty byś ocalał, Harry, przejmie cię Tylna Straż, leć prosto na wschód, a już oni cię znajdą.
- Nie bądź taki beztroski, Szalonooki, bo chłopak sobie pomyśli, że żartujemy - powiedziała Tonks, przymocowywując skórzanymi pasami kufer Harry'ego i klatkę Hedwigi do swojej miotły.
- Mówię mu tylko, jaki jest plan - warknął Moody. - Naszym zadaniem jest bezpieczne doprowadzenie go do Kwatery Głównej, a jeśli stracimy przy tym życie....
- Nikomu nic się nie stanie - powiedział Kingsley swym głębokim, uspokakającym głosem.
- Wsiadamy na miotły, jest pierwszy sygnał! - rzucił ostro Lupin, wskazując na niebo. Daleko, daleko nad nimi, między gwiazdami wystrzelił snop czerwonych iskier.
- Drugi sygnał, lecimy! - krzyknął Remus, gdy nad ich głowami wystrzelił nowy snop iskier, tym razem zielonych. Wszyscy odepchnęli się mocno nogami od ziemi. Schludne ogródki na Privet Drive uciekły im w dół, zamieniając się szybko w patchwork ciemnozielonych i czarnych prostokącików.
- Ostro w lewo! Ostro w lewo, jakiś mugol na nas patrzy! - dobiegł ich głos Moody'ego. Tonks skręciła gwałtownie i Harry zrobił to samo, patrząc, jak jego kufer huśta się dziko pod jej miotłą. - Wyżej!... Wyżej o ćwierć mili!
Wznosili się coraz wyżej i oczy zaczynąły im już łzawić z zimna.
- Zwrot na południe! - krzyknął Szalonooki. - Przed nami miasto! - skręcili w prawo, by ominąć połyskującą w dole pajęczynę świateł. - Kierunek południowy wschód i nadal w górę, przed nami jakaś niska chmura, w której możemy się ukryć.
- Nie lecimy przez żadne chmury! - zawołała ze złością Tonks. - Przemokniemy do suchej nitki, Szalonooki! - Harry był jej za to wdzięczny. Dłonie, zaciśnięte na rączce Błyskawicy już mu zdrętwiały i dygotał z zimna.
- Zwrot na południowy zachód! - ryknął Moody. - Z dala od autostrady!
Byli już tak przemarznięci, że teraz myśleli przede wszystkim o tym, aby ten lot się już skończył. Kingsley okrążył Harry'ego z łopotem szaty, błyskając łysiną i złotym kolczykiem w świetle księżyca.... teraz Hestia Jones pojawiła się z prawej strony, trzymając przed sobą różdżkę i kręcąc głową na prawo i lewo....a potem i ona poszybowała w górę, a u jego boku znalazł się Dedalus Diggle....
- Musimy zatoczyć koło, żeby upewnić się, że nikt za nami nie leci! - krzyknął Moody.
- CZYŚ TY ZWARIOWAŁ, SZALONOOKI?! - wrzasnęła Tonks. - Przemarzliśmy do szpiku mioteł! Jeśli będziemy wciąż zbaczać z kursu, dolecimy tam w przyszłym tygodniu! Przecież jesteśmy już tak blisko!
- Podchodzimy do lądowania! - rozległ się głos Lupina, nieco rozbawionego słowami dziewczyny.
- Harry, leć za Tonks! - Tonks poszybowała w dół, a Harry za nią. Mknęli ku wielkiemu skupisku świateł, ku rozciągającej się aż po horyzont plątaninie rozjarzonych linii. Spadali coraz niżej i niżej, aż Harry zaczął dostrzegać pojedyncze latarnie i reflektory samochodów. Bardzo już chciał poczuć grunt pod nogami, choć był pewny, że trzeba go będzie odmrozić od miotły.
- Jesteśmy na miejscu! - krzyknęła Tonks i kilka sekund później wylądowała na ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz