sobota, 19 maja 2012

Rozdział 7 : Kolacja na Grimmauld Place

   Harry wszedł po wychodzonych stopniach, wpatrując się w świeżo zmaterializowane drzwi. Czarna farba w wielu miejscach złuszczyła się i poodpadała. Srebrna klamka miała kształt wijącego się węża. Nie było ani dziurki od klucza, ani szpary na listy. Lupin wyciągnął różdżkę i stuknął nią w drzwi. Harry usłyszał jakieś metaliczne szczęknięcia i odgłos jakby podzwaniania łańcuchami. Drzwi otworzyły się, skrzypiąc przeraźliwie. 
- Harry, wchodź szybko - szepnął Remus. - Tylko nie idź dalej i niczego nie dotykaj - polecił. Harry przekroczył próg i znalazł się w prawie całkiem ciemnym przedpokoju. Poczuł zapach wilgoci, kurzu i słodki odór stęchlizny, jakby w tym domu nikt od dawna nie mieszkał. Obejrzał się przez ramię i zobaczył ciemne sylwetki czarodziejów. Lupin i Tonks dźwigali jego kufer i klatkę Hedwigi. Moody stał na zewnątrz, zapalając z powrotem latarnie; skradzione uprzednio kule światła śmigały do żarówek i zanim Szalonooki wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi, tak że w przedpokoju zrobiło się zupełnie ciemno, placyk zalała pomarańczowa poświata. 
- Zaraz... - Harry znowu poczuł uderzenie różdżką w głowę, lecz tym razem ze szczytu czaszki spłynęły po jego ciele strumyki gorąca, zrozumiał więc, że Moody zdjął z niego Zaklęcie Kameleona. 
- Nie ruszajcie się przez chwilę, zaraz się postaram żeby było trochę jaśniej - napłynął z ciemności szept Moody'ego. Przyciszone głosy reszty czarodziejów budziły w Harrym jakieś złowieszcze uczucia, jakby weszli do domu, w którym ktoś umiera. Rozległ się cichy syk i wzdłuż ścian zapłonęły staroświeckie lampy gazowe, rzucając rozdygotane, choć dziwnie martwe światło na łuszczące się tapety i włóczkowy chodniki biegnący przez długi korytarz. Harry usłyszał pośpieszne kroki i w drzwiach na końcu korytarza pojawiła się pani Weasley. Tryskała radością, choć chłopcu wydało się, że jest jakby szczuplejsza i bledsza niż wtedy, gdy ją widział po raz ostatni. 
- Och, Harry, jak się cieszę, że cię widzę! - szepnęła chwytając go mocno w objęcia. - Wyglądasz mizernie. Trzeba cię będzie dokarmić, ale niestety na kolację będziesz musiał trochę poczekać. Zwróciła się do reszty - Dopiero co przyszedł, posiedzenie już się zaczęło - rozległy się stłumione okrzyki podniecenia i wszyscy ruszyli ku drzwiom, z których dopiero co wyszła Molly. Harry chciał tam wejść za Lupinem, ale Pani Wealsey go zatrzymała. 
- Nie, Harry. W posiedzeniu mogą wziąć udział wyłącznie członkowie Zakonu. Ron i Hermiona są na górze, możesz tam z nimi poczekać, aż zebranie się skończy i zrobimy kolację. I nie podnoś głosu w przedpokoju, dobrze? - dodała szeptem. 
- Dlaczego? - zdziwił się Harry. - Bo możesz coś obudzić. 
- Co?.. 
- Później ci wyjaśnię, musimy się śpieszyć, powinnam być już na zebraniu - odparła po czym zaprowadziła go do sypialni i pospieszyła do kuchni. 
   Pół godziny później zawołała wszystkich na dół. 
- Zaczekajcie! - szepnął Ron. - Są nadal w przedpokoju, może uda się coś podsłuchać.... - ostrożnie wychylili głowy za poręcz, to jest, on, Harry, Ron Hermiona, Ginny, Fred oraz George. Ponury przedpokój pełen był czarodziejów i czarownic, łącznie z całą strażą Harrego, szepczących między sobą gorączkowo. W chwilę później jednak wszyscy na dole zaczęli podchodzić do drzwi wejściowych i jeden po drugim znikać im z oczu. 
- Niech to szlag.. - szepnął Fred, gdy wciągał z powrotem Ucho Dalekiego Zasięgu. 
- Snape nigdy tutaj nie jada - powiedział cicho Ron - I bardzo dobrze. Idziemy. 
- I pamiętaj, żeby być cicho w przedpokoju, Harry - dodała Hermiona. Schodząc mijali rząd głów domowych skrzatów wiszących wzdłuż schodów. Przy drzwiach wejściowych zobaczyli Lupina, Panią Wealsey i Tonks, którzy zamykali je różdżkami na mnóstwo zasuw i rygli. 
- Jemy tu na dole, w kuchni - szepnęła Pani Weasley czekając na nich u stóp schodów. - Harry, kochaneczku, jak przejdziesz na palcach przed przedpokój, to kuchnia jest za tamtymi drzwiami .... ŁUBUDU!!! 
- Tonks! - zawołała za złością, odwracając głowę. 
- Przepraszam! - jęknęła Tonks, rozciągnięta na podłodze. - To przez ten kretyński stojak na parasole, potykam się o niego już drugi raz.... 
Reszta jej słów utonęła w straszliwym, rozdzierającym uszy, mrożącym krew w żyłach wrzasku. To Pani Black się obudziła. 
- Szumowiny! Męty! Nędzne, plugawe kreatury! Wynocha stąd, bękarty, mutanty, potwory! Jak śmiecie plugawić dom moich ojców.... 
Remus i Molly rzucili się, bu zaciągnąć z powrotem zasłony, ale nie dawały się zaciągnąć, a staruszka rozwrzeszczała się jeszcze głośniej, aż wiszące wzdłuż ścian portrety obudziły się i też zaczęły wrzeszczeć. Tonks przepraszała raz po raz, wlokąc olbrzymią, ciężką nogę trolla na swoje miejsce. Pani Weasley zrezygnowała z prób zaciągnięcia zasłon i biegała po przedpokoju, uciszając różdżką inne portrety. A potem z kuchni wypadł mężczyzna z długimi, czarnymi włosami. 
- Zamknij się stara wiedźmo! Zamknij się, ale już! - ryknął chwytając za zasłony. Staruszka pobladła. 
- Tyyyy! - zawyła wytrzeszczając dziko oczy. - Ty zdrajco, ty szkarado, hańbo mego łona! 
- Powiedziałem.... ZAMKNIJ SIĘ! - krzyknął mężczyzna. Jeszcze raz szarpnął z całej siły za zasłonę, Remus pociągnął drugą i w końcu udało im się je zaciągnąć. Wrzaski umilkły, a w mrocznym przedpokoju zapadła głucha cisza. Syriusz, ojciec chrzestny Harrego, odgarnął z czoła długie, czarne włosy, odwrócił się i spojrzał na niego dysząc lekko. 
- Witaj Harry - powiedział. - Widzę, że poznałeś już moją matkę. 
- Twoją... 
- Tak, moją milutką, starą mamuśkę - rzekł Syriusz. - Przez cały miesiąc próbowaliśmy ją ściągnąć ze ściany, ale chyba musiała użyć Zaklęcia Trwałego Przylepca. No, schodźcie szybko, zanim znowu się obudzą. 
- Ale co tutaj robi portret twojej matki? - zapytał zdumiony Harry, kiedy przeszli przez drzwi w przedpokoju i zaczęli schodzić po wąskich, kamiennych schodkach. 
- Nikt ci jeszcze nie powiedział? To dom moich rodziców - odrzekł Syriusz. - Ale jestem ostatni z rodu Blacków, więc teraz należy do mnie. Zaoferowałem go Dumbledore'owi na Kwaterę Główną...Chyba jedyna pożyteczna rzecz, jaką mogłem zrobić - chłopak wyczuł w jego głosie pobrzmiewa gorycz. Zeszli razem po schodkach, a potem przekroczyli próg podziemnej kuchni. Była to piwnica ze ścianami z grubo ciosanych kamiennych bloków, odrobinę mniej ponura niż hol, oświetlona blaskiem ognia, płonącego na wielkim palenisku. W powietrzu zalegały kłęby dymu. Pośrodku stał długi stół, zawalony zwojami pergaminu, pucharami, pustymi butelkami po winie i kupą jakichś szmat. Przy końcu stołu Pan Wesley i drugi, po Billu, najstarszy syn Charlie rozmawiali cicho, pochylając ku sobie głowy. Pani Weasley chrząknęła głośno. Artur spojrzał przez okulary w rogowych oprawkach i zerwał się na równe nogi. 
- Harry! - podszedł do niego szybkim krokiem i uścisnął mu mocno rękę. - Jak dobrze cię widzieć! - ponad jego ramieniem chłopak zobaczył jak Charlie pospiesznie zbiera pozostawione na stole pergaminy. 
- Jak tam podróż, Harry?! - zawołał, próbując zebrać tuzin zwojów naraz. - Mam nadzieję, że Szalonooki nie kazał wam lecieć przez Grenlandię? - spytał wesoło. 
- Próbował - powiedziała Tonks, podchodząc do stołu, bu mu pomóc i natychmiast przewracając świecę na ostatni pergamin. 
- Ojej... przepraszam....  
- Zdarza się, moja kochana - powiedziała Pani Weasley i szybko machnęła różdżką, żeby usunąć wosk. - To wszystko powinno stąd zniknąć pod koniec posiedzenia - warknęła i podeszła do staroświeckiego kredensu, aby wyjąć z niego talerze. 
Charlie wyciągnął różdżkę, mruknął - Evanesco! - i wszystkie zwoje znikły. 
- Siadaj Harry - powiedział Syriusz. - Poznałeś już Mundungusa, prawda? - to co Harry uznał za kupę szmat, zachrapało donośnie i długo, po czym ocknęło się. 
- Któś cóś mówił? - zapytał Mundungus sennym głosem. - Zgadzam się z Syriuszem... - uniósł brudną rękę, jakby głosował. Ginny zachichotała. 
- Dung, zebranie już się skończyło - powiedział Syriusz, kiedy usiedli przy stole. - Przybył Harry. - Taa? - wymamrotał Mundungus, łypiąc smętnie na chłopaka. - Ożeż ty karol...rzeczywiście, on tu jest.... W porząsiu, Harry? 
- Tak jest - odrzekł Harry. 
- Jeśli chcecie coś zjeść przed północą, to ktoś musi mi pomóc - zwróciła się do wszystkich Pani Weasley. - Nie, nie ty Harry, ty siedź, masz za sobą długą podróż... 
- Co mam robić, Molly? - zapytała z zapałem Tonks. 
- Eee.. nie, dam sobie radę, Tonks, ty też musisz odpocząć, dość dzisiaj przeżyłaś... 
- Nie, nie, muszę ci pomóc! - zawołała Tonks, przewracając krzesło i biegnąć do kredensu, z którego Ginny wyciągała już sztućce. 
- Fred... George... NIE! SAMI TO PRZYNIEŚCIE! - krzyknęła Pani Weasley. Harry, Syriusz i Mundungus odwrócili głowy, a w sekundę później dali nurka pod stół, widząc, że szybuje ku nim wielki kociołek z gulaszem, a zaraz za nim żelazny, pękaty dzban z kremowym piwem i ciężka, drewniana deska do krojenia chleba z nożem na wierzchu. Kociołek przeleciał całą długość stołu, zatrzymując się tuż przed krawędzią i pozostawiając czarną smugę na drewnianym blacie, dzban z piwem rąbnął z hukiem w stół, a jego zawartość rozprysnęła się po całej kuchni, szeroki nóż do chleba ześliznął się z deski ostrzem w dół i wbił się w miejsce, na którym dopiero co spoczywała lewa dłoń Syriusza. 
- NA MIŁOŚĆ BOSKĄ! - wrzasnęła Pani Weasley. - PRZECIEŻ NIE MUSIELIŚCIE...MAM JUŻ TEGO DOSYĆ...POZWOLONO WAM UŻYWAĆ CZARÓW, ALE TO NIE ZNACZY, ŻE MUSICIE WYMACHIWAĆ RÓŻDŻKAMI NA WSZYSTKO, CO JEST W TYM DOMU! 
- My tylko chcieliśmy to wszystko przyspieszyć! - zawołał Fred, podbiegając i wyciągając nóż ze stołu. - Wybacz stary - zwrócił się do Syriusza. - Naprawdę nie chciałem... 
Harry i Syriusz zaśmiewali się głośno. Mundungus, który przewrócił się razem z krzesłem, wstał klnąc pod nosem. 
- Chłopcy - powiedział Pan Weasley, przenosząc kociołek z zupą na środek stołu. - wasza matka ma świętą rację. Macie już tyle lat, że powinniście wykazać się poczuciem odpowiedzialności... 
- Żaden z waszych braci nie sprawiał takich kłopotów! - wściekała się Molly, stawiając na stole nowy dzban kremowego piwa. - Bill nie musiał się aportować z sypialni do kuchni! Charlie nie rzucał zaklęć na wszystko, co mu się nawinęło pod rękę! Percy.... - urwała i spojrzała z lękiem na męża, któremu twarz nagle skamieniała. 
- Jedzmy już - powiedział szybko Charlie. 
- Molly, to wygląda smakowicie - rzekł Remus, nakładając na talerz gulasz i podając jej przez stół. Przez kilka minut nikt nic nie mówił, słychać było tylko podzwanianie talerzy i szczęk sztućców. Potem Pani Wealsey zwróciła się do Syriusza 
- Aha, miałam ci powiedzieć, że w tym biurku w salonie chyba coś siedzi, bo całe się trzęsie i coś w nim chroboce. Może to tylko bogin, ale powinniśmy poprosić Alastora, żeby rzucił na to okiem. 
- Jak sobie życzysz - mruknął Syriusz obojętnym tonem. 
   Naprzeciwko Harrego Tonks zabawiała Hermionę i Ginny, co chwila zmieniając kształt swojego nosa. Zaciskała powieki, nadymała się z wysiłku podobnie jak wcześniej w sypialni chłopaka, a jej nos to wydłużał się jak dziób pelikana, to kurczył się do rozmiarów młodej pieczarki, to znowu z każdej dziurki wyrastały długie kłaki włosów. Po chwili Hermiona i Ginny zaczęły ją prosić o swoje ulubione nosy. 
- Zrób ten podobny do świńskiego ryjka, Tonks... - Tonks spełniła prośbę i Harry, patrząc na nią odniósł przelotne wrażenie, że przez stół szczerzy do niego zęby żeński odpowiednik Dudleya, ale to szybko minęło. Fred i George ukryli nosy w pucharach z kremowym piwem. George miał czkawkę. Pani Weasley po chwili wstała i poszła po wielki placek z rabarbarem posypany obficie kruszonką. Harry po trzech kawałkach rabarbarowego ciasta z kremem poczuł, że jego dżinsy zrobiły się nagle ciasne( warto wspomnieć, że były to dżinsy po Dudleyu). Odłożył więc łyżkę i rozejrzał się. Pan Weasley odchylił się wygodnie w krześle i wyciągnął nogi, Tonks ziewała( nos miała już normalny ), a Ginny siedziała po turecku na podłodze, rzucając Krzywołapowi korki od kremowego piwa, za którymi ganiał po całej kuchni. Wszyscy byli rozluźnieni i senni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zakon Feniksa